czwartek, 7 maja 2015

Mniej to nowe więcej

Skąd bierze się u niektórych ludzi mania gromadzenia przedmiotów? Nie wiem, nie mogę przecież odpowiedzieć za wszystkich. Wiem za to napewno, skąd ona się wzięła u mnie.

Ja poprostu nie byłam nauczona wyrzucania. Czegokolwiek. Nie mówię tu oczywiście o typowych śmieciach jak papierki po batonie, czy puste butelki. Ja mam na myśli szpargały wszelkiego rodzaju. U mnie w domu zawsze pełno było wszystkiego. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, największej liczby atrakcji dostarczała mi szuflada mojego Taty. Było tam wszystko. Śrubki, gwoździe, guziki, linki, jakieś małe karteczki. Tak naprawdę to domyślam się, że przynajmniej połowa tych rzeczy, nigdy do niczego mojemu Tacie nie była potrzebna. Mi jednak jako dziecku te wszystkie pierdoły jawiły się jako najlepsze na świecie skarby. Nigdy nie miałam dość grzebania w tej "magicznej" szufladzie. Poza tym u nas w domu wogóle było wszędzie pełno wszystkiego. Szafy pełne ciuchów których dawno nikt nie nosił (i nie założy), szafki zastawione pierdółkami (ozdóbkami), które tylko się wiecznie kurzą i nawet nie dodają zbytniego uroku... Strych, na którym chyba nikt tak do końca nie wie co można znaleźć. Krótko mówiąc wszystko wszędzie.



Przywyczajona do życia w ten sposób, sama również gromadziłam "skarby". Żal mi było czegokolwiek kiedykolwiek wyrzucić. Najczęściej w myśl zasady "To mi się napewno jeszcze kiedyś przyda". Czasami również "Dostałam to od ...., nie mogę się tego pozbyć"...

Jednakże jakiś czas temu ten mój dobytek, który dodam że mi i tak nie wydawał się duży (wielu rzeczy się pozbyłam ze względu na częste przeprowadzki), zaczął mi poprostu przeszkadzać. Znalezienie czegokolwiek w stosie moich rzeczy przyprawiało mnie zawsze o ból głowy, a przekopywanie się przez ubrania których od dawna nie noszę i których najzwyczajniej w świecie nie lubię, denerwowało mnie. Stwierdziłam że mam dość bałaganu w swoim życiu. Nie chciałam już również dłużej mieszkać w graciarni.

I wiecie co? Powyrzucałam mnóstwo rzeczy. W sumie to ponad chyba połowę moich rzeczy. Było ciężko, naprawdę ciężko. Niektóre z tych rzeczy towarzyszyły mi od czasów gimnazjum. Jednak nie były mi zupełnie potrzebne. ZUPEŁNIE. Co lepsze, ja nawet nie chciałam ich mieć. Nie wyrzuciłam rzeczy, które są naprawdę dla mnie ważne, lecz wszystko co mi poprostu zawadzało. Choć było mi szkoda, to na koniec porządków poczułam się wolna. Cudownie wolna. Zbędny balast wreszcie zniknął.

Jakie są plusy pozbycia się graciarni? Napewno większa jasność umysłu i lepsza koncentracja. Poza tym większa ilość miejsca w szafkach i lepsze samopoczucie.
Mniej więcej w tamtym okresie, gdy porządkowałam swoje rzeczy, na dobre odkryłam pojęcie minimalizm. Teraz już jestem przekonana, że więcej wcale nie znaczy lepiej. Tak naprawdę, nasze potrzeby często kreujemy nie my sami a media, reklamy i telewizja gdzie aktorka, której zęby są o kilka odcieni za białe a opalenizna o kilka odcieni za mocna, próbuje wmówić nam, że do szczęścia nam jest potrzebne cudowne urządzenie które ona reklamuje. No musisz je mieć! Koniecznie! I najlepiej też zaopatrz się w takie ciuchy jak ona ma, bo to napewno ostatni hit sezonu i wszyscy padną z zazdrości jak Cię w tym zobaczą...

Nie wsłuchuj się w innych gdy myślisz o swoich potrzebach. Przestań kolekcjonować graty, które nie są do niczego Ci tak naprawdę potrzebne. Każdy zakup przemyśl, żeby za chwilę nowy nabytek nie leżał sobie gdzieś zapomniany.
Wiesz co tak naprawdę jest warte gromadzenia? Doświadczenia, wiedza i piękne wspomnienia. Tego nie kupisz w żadnym sklepie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz